Japonia jak powszechnie wiadomo do najtańszych miejsc nie należy. Nam jednak udało się spędzić tydzień w kraju kwitnącej wiśni i nie zrujnować się finansowo. 😉 Jak? Po pierwsze loty. Jak już pisałam bilety do Japonii kupiliśmy w super cenie na rok wcześniej. Do tego zachciało się zobaczyć Kioto. Pociągi drogie, na szczęście mieliśmy mile, których nie zawahaliśmy się użyć. I tak oto odcinki Tokio – Osaka – Tokio pokonaliśmy niemal za darmo linią ANA. Loty to jednak nie wszystko, mieszkać też gdzieś trzeba. O ile ceny hoteli w Tokio były do przeżycia, w Kioto to jakieś kompletne wariactwo. Nie wiem, czy było to związane ze świętami czy zawsze jest taka masakra, ale noclegi w tym mieście były najdroższymi jakie kiedykolwiek widzieliśmy. Taniej było nawet na Hawajach. Po dłuższej analizie, doszliśmy do wniosku, że spać będziemy w Osace (gdzie hotele były o połowę tańsze), a w dzień zwiedzać Kioto. Nazwaliśmy to tanią podróżą przez Osakę do Kioto. I uwierzcie, to naprawdę nie był zły pomysł.
Osaka – Kioto – Osaka. Informacje praktyczny
Wybraliśmy hotel bardzo blisko stacji Shin-Osaka, z której co 15-30 minut (w zależności od pory dnia) odjeżdżały pociągi do Kioto. Pociąg jechał zaledwie 23 minuty (z zegarkiem w ręku) 😉 , a bilet kosztował 560 JPY w jedną stronę, czyli około 20 zł. Brzmi nieźle, prawda? A pomyśleć, że rozważaliśmy hotel za 500 PLN/noc w Kioto w słabiutkim standardzie…
Krótkie zwiedzanie Osaki
Chociaż celem było Kioto, skoro już zawitaliśmy w Osace wypadałoby coś zobaczyć, oprócz dworca i lotniska. Wypadałoby… W praktyce jednak nasze zwiedzanie ograniczyło się do wieczornego spaceru wokół Zamku Ōsaka (swoją drogą jednego z najbardziej znanych w Japonii) i konsumpcji sushi. 🙂
W drodze powrotnej zaintrygowały nas odgłosy dobiegające z jednego z pobliskich budynków. Ponieważ było otwarte, zajrzeliśmy. Okazało się, że towarzyszą one japońskim sztukom walki, które przez chwilę mieliśmy możliwość podziwiać.
Być w Japonii i nie spróbować sushi?
To byłby grzech! Zwłaszcza, że jest ono dostępne niemal wszędzie, w supermarketach, na stacjach itd. Prawdziwą frajdą jest jednak jedzenie w barze, gdzie talerzyki z sushi jeżdżą na taśmie przed naszym nosem i kuszą najróżniejszymi dodatkami.
Można albo chwycić kąsek, który nam przypadnie do gustu albo zamówić coś z… tabletu, który jest przy każdym stoliku. Szczerze mówiąc, chciałoby się spróbować wszystkiego…
Cena zależy od koloru talerzyka. Na koniec przychodzi osoba, która to zlicza, płacimy i tyle. Mówiłam już, że dla jedzenia warto do Japonii przybyć? To się powtórzę. 🙂
Podróż z Osaki do Kioto
Następnego dnia budzimy się w naszym przytulnym pokoiku 2 metry na 2, no może 3 i procedura jak pisałam powyżej: stacja, pociąg i witamy w Kioto. Pierwsze wrażenie? Gigantyczny dworzec, wokół nowoczesne budynki… A gdzie drewniane domki, gejsze i malownicze wzgórza? To nie takie proste. Do wszystkich atrakcji trzeba dotrzeć i to wcale niekoniecznie pieszo, bo odległości są bardzo duże. Jeżeli liczycie na miasto rodem wyjęte z “Wyznań Gejszy”, możecie być zawiedzeni. Przyznam, że sami nieco byliśmy. Jest bardzo gwarnie i zbyt nowocześnie. Owszem są miejsca przypominające o tradycji, piękne zabytki i przebrane za gejsze dziewczyny, ale to wszytko jest gdzieś między wieżowcami i sklepami Louis Vuitton, co sprawia, że nie czujemy “tego” klimatu.
Zwiedzanie Kioto. Czas start!
Jako, że jesteśmy dość mocno ograniczeni czasowo, nasz plan obejmuje tylko najważniejsze atrakcje Kioto. Tzw. must see. Na początek odwiedzamy Fushimi Inari Taisha, czyli słynny chram poświęcony bóstwu Inari, do którego prowadzą tysiące bram tori.
Dotarcie tu i spacer tunelem pomarańczowych, zdających się nie mieć końca bram, zajmuje nam kilka godzin. O zdjęcie nie jest łatwo, wszędzie pełno turystów.
Wzgórze Inari porośnięte jest gęstym lasem, w którym znajdziemy, m.in. bambusy.
Plany w drugiej połowie dnia pokrzyżował nam trochę deszcz. Wykorzystaliśmy ten czas, aby przejść się targiem Nishiki, który jest zadaszony. Świetne miejsce. Polecam odwiedzić, zwłaszcza jak jesteście głodni. Ilość pyszności przyprawia o zawrót głowy. 🙂 Nie bez przyczyny Nishiki nazywany jest “Kuchnią Kioto”. Żałuję, ale nie zrobiliśmy tutaj żadnych zdjęć, musicie wierzyć na słowo, że warto wstąpić.
To tyle tytułem wstępu do Kioto. Reszta w kolejnej poście o zwiedzaniu Kioto!