Trzeciego, ostatniego dnia Sardynia, a raczej panująca na wyspie pogoda wciąż była kapryśna. Chmury nadal przysłaniały niebo. Wszystko wskazywało jednak na to, że nie będzie to dzień stracony. Deszcz nie pada (uff…). Szybko zaglądamy do przewodnika. Co ciekawego znajdziemy w pobliżu? Bosa. Droga Alghero – Bosa – Alghero wiedzie wzdłuż wybrzeża i jest niezwykle malownicza. Ok, przekonuje nas to. Jedziemy.
Lecisz do Alghero? Koniecznie jedź do Bosy!
Chwilę po wyruszeniu z Alghero, przekonujemy się, że to nie była ściema. Faktycznie widoki są jak z obrazka. I tak już zostaje do samej Bosy. Chociaż do przejechania mamy tylko 46 kilometrów (drogą SP105 i SP49) to podróż się wydłuża z racji licznych postojów, których chyba nikt nie byłby w stanie sobie odpuścić.
Górskie szczyty spowite chmurami. Wolno pasące się konie. Nie taką Sardynię widzieliśmy na zdjęciach w internetach. Ale taka Sardynia też ma ciekawy klimat. Chwilami nieco “islandzki”.
Aż tu nagle zerkasz w dół i urzeka Cię maleńka zatoczka z turkusową wodą. To jednak Sardynia.
W zatoce jest plaża. Ma nawet swoją dźwięczną nazwę – Spiaggia Cumpultittu. Okazuje się, że można do niej zejść.
Chwilę to trwało, ale zeszliśmy. Niemniej, jak to często w takich przypadkach bywa, widok z góry wygrywa.
Bosa Sardynia, czyli powolne zwiedzanie
W końcu udaje nam się dotrzeć do Bosy. Niewielka miejscowość o starożytnych korzeniach znajduje się na północnym wybrzeżu Sardynii. Przepływa przez nią rzeka Temo, która jest jedyną żeglowną rzeką na Sardynii. Bosa przyciąga turystów kolorowymi domkami w pastelowych kolorach, balkonami z kutego żelaza i wąskimi uliczkami w ścisłym centrum. Niektórzy twierdzą, że jest to najpiękniejsza miejscowość na całej wyspie.
Swoje pierwsze kroki w tej miejscowości skierowaliśmy na wzgórze, na którym znajdują się ruiny zamku z XII wieku (początek budowy w 1112 roku) – Castello Malaspina zwany również zamkiem Serravalle (lokalizacja). Szczerze mówiąc pierwsze wrażenie średnie. Może w pełnym słońcu wszystko wyglądałoby tu świetnie… Tak czy siak postanowiliśmy dać Bosie jeszcze szansę.
I to nie był błąd. “Dolna” część Bosy jest naprawdę ciekawa. Kolorowe, historyczne budynki. Klimatyczne uliczki. Łódki kołyszące się na wodzie. Tylko tyle i aż tyle.
Na miejscu dowiedzieliśmy się, że Bosa ma bardzo ciekawą historię. Znaleziono tutaj ślady z czasów Cesarstwa Rzymskiego i wczesnego średniowiecza, a lokalizacja miejscowości do XII wieku była nieco inna – około 2 kilometry w górę wspomnianej rzeki Temo. Na początku tegoż wieku markiz Malaspina otrzymał ziemie leżące w dolinie rzeki od papieża w ramach podziękowania za wyprawę przeciwko innowiercom (Arabom). We wspomnianym wcześniej 1112 roku markiz rozpoczął budowę obronnego zamku. Czas płynął a wokół twierdzy zaczęły wyrastać domostwa. W pobliżu ufortyfikowanego kompleksu było dużo bezpieczniej niż 2 kilometry dalej. U podnóża murów założono miejscowość Sa Costa, która później stała się dzisiejszą Bosą.
Uliczki Bosy wciągnęły nas na maksa. Miasteczko będzie nam się jednak z czymś jeszcze kojarzyć – z pysznym jedzeniem. Spacer bowiem zakończyliśmy w ukrytej w jednej z uliczek Ristorante Borgo S. Ignazio (lokalizacja). Jeżeli zastanawiacie się, gdzie zjeść na Sardynii – to jedna z lepszych miejscówek. Pychota!
Ruszamy w drogę powrotną. Z Bosy wracamy do Alghero.
Wieczorny spacer po mieście, ostatni zresztą podczas tego wyjazdu, uświadamia nam, że Alghero samo w sobie jest także ciekawym miejscem. Szkoda, że nie mamy już więcej czasu na dalsze zwiedzanie. Może będzie jeszcze kiedyś okazja.
Rano znowu w drogę. Limuzyna już czeka.
Długa przesiadka w Charleroi nie należy do przyjemnych, za to sam lot wręcz przeciwnie.