To miasto jest tak rozległe, że w zasadzie ciężko stwierdzić, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. W dodatku atrakcje Kioto porozrzucane są w tak dużej odległości, że trzeba mieć sporo czasu i… cierpliwości. My zazwyczaj nie mamy za wiele ani jednego ani drugiego, więc powodowało to odrobinę frustracji. Poza tym, po raz kolejny utwierdziliśmy się w przekonaniu, że znacznie bardziej od zwiedzania miast i podziwiania architektury (może poza “małymi” wyjątkami, do których można zaliczyć np. Nowy Jork), wolimy delektować się krajobrazami stworzonymi przez naturę.
Nasze zwiedzanie Kioto
Oto jak wyglądał nasz dzień w samym Kioto. Zaczynamy na dworcu (w końcu musieliśmy dojechać z Osaki a w Kioto nie ma lotniska). Tu kupujemy bilet całodniowy i łapiemy autobus, który ma nas zawieźć do pierwszej z największych i najbardziej znanych atrakcji Kioto.
Atrakcje Kioto – Złoty Pawilon
A tak naprawdę Kinkaku-ji. Faktycznie jak sama nazwa mówi, ma złoty kolor, co wcale nie zawsze jest takie oczywiste. Jego dwa dwa górne piętra pokryto złotymi płatkami. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do transportu. Autobus w Kioto jest jednym z wolniejszych, jakie widzieliśmy. Dodając do tego całkiem sporą odległość i mnóstwo przystanków, jechaliśmy jakoś ponad godzinę. Wysiadamy w końcu. Trafić nie było ciężko. Co za zaskoczenie… kolejka. Stoimy. Bilet wstępu 400 jenów. Podobna stawka obowiązuje w innych świątyniach. Czy warto? Zapewne wszędzie przeczytacie, że tak, a ja wam powiem, hmm… nie wiem. Ale z drugiej strony skoro już tu jesteśmy i mielibyśmy nie zobaczyć głównych atrakcji?
Złoty Pawilon powstał pierwotnie jako willa jednego z szogunów. Miał on taki kaprys żeby budynek po jego śmierci stał się świątynią. Tak się też stało. Obiektów było tu więcej, ale ostała się tylko pagoda nad stawem. Reszta spłonęła w skutek wojen domowych i niezrównoważonych mnichów. Serio.
Robimy rundkę wokół pawilonu (teren jest znacznie mniejszy niż się wydaje), wciskamy się między ludzi, by trzasnąć fotki takie jak ma każdy. Zresztą ciężko o polot, cieszymy się, że w ogóle udało się jakieś zrobić. Powolny spacerek gęsiego nie zabiera nam więcej niż pół godziny. I już obeszliśmy wszystko? Na to wygląda.
Atrakcje Kioto – Srebrny Pawilon
Przystanek. Kolejna godzinka mija w busie (zapomniałam napisać, że pawilony są czynne tylko do 17). Jesteśmy. Kolejny, tym razem Srebrny Pawilon – Ginkaku-ji. Podobna procedura jak wcześniej. Kolejka, kasa, bilecik i rundka. Złoty był chociaż złoty, a srebrny jest w sumie… biały. Pewnie teraz wyjdzie na jaw jak wielkimi ignorantami jesteśmy, ale poza kolorem to za wiele różnic dla nas nie było. Sorry. Nie znam się. :/
Ogród był trochę inny i można było wejść na wzgórze 🙂
Srebrny Pawilon podobnie jak wspomniany wcześniej złoty wzniesiony został jako willa szoguna około 1482 roku. “Ciekawostką” jest, że ten budynek zbudowano dla wojownika, który był wnukiem właściciela Złotego Pawilonu i wzorował się on na konstrukcji swojego dziadka. Charakterystyczne dla tego kompleksu jest pagoda Kannon-den. Według tego co nam powiedziano – tych obiektów ogień nie trawił.
Atrakcje Kioto – Kiyomizu-dera
Po wyjściu zrobiliśmy sobie krótką przerwę na japońskie przysmaki i znowu do busa. Atrakcje Kioto nie będą przecież czekać a chcemy zdążyć przed zamknięciem (17:00). Była to już ostatnia a zarazem moja ulubiona ze wszystkich trzech miejscówek – Kiyomizu-dera. Tu było najwięcej do oglądania i do spacerowania. I nawet były chwile, że można było uciec przed tłumem. A żeby nie było, że jestem gołosłowna, oto ile było ludzi:
To tak jakbyście się zastanawiali nad majówką w Japonii. 😉
Był Złoty i Srebrny Pawilon, ale jak można przetłumaczyć nazwę tego miejsca? Śpieszymy z odpowiedzą: Świątynia Czystej Wody. Od 1994 roku na liście UNESCO a wzniesiono ją… w 780 roku w pobliżu wzgórza i wodospadu o uroczej nazwie Otowa. Woda w nim płynąca podobno uzdrawiała, a także sprzyjała tym którzy poszukiwali miłości. Na terenie Kiyomizu-dera są 4 czerpaki, z których można nabrać trochę tej wspaniałej wody. 🙂
Kiyomizu-dera podobała mi się najbardziej z kilku powodów. Po pierwsze to nie jedna świątynia, a cały kompleks, po drugie pięknie położony na wzgórzu, a po trzecie widoki były naprawdę przyjemne.
Główny pawilon oraz platformę (mającą 13 metrów wysokości) wzniesiono bez użycia gwoździ. Widoki były przyjemnym zakończeniem tego dnia.
Jak już powiedziałam: w Kiyomizu-dera było bardzo dużo ludzi. Po powrocie do hotelu zaczęliśmy czytać internety i dowiedzieliśmy się, że kompleks jest bardzo popularny wśród tych, którym nie dopisuje szczęście w życiu. Jest tu świątynia “pomagająca” w tworzeniu związków międzyludzkich czy pagoda, która pomaga w łatwym i szybkim porodzie.
Choć dzień był jeszcze młody, nie ma przeproś, o godz. 17 trzeba było opuścić teren Kiyomizu-dera. Ruszyliśmy, więc w niespieszny spacer po mieście.
Przeszliśmy się po raz kolejny przez Gion – słynną dzielnicę gejsz z tradycyjnymi japońskimi domkami, by wieczór zakończyć z pudełeczkiem sushi nad brzegiem rzeki Kamo.
Twoje relacje z atrakcjami w Kioto są jak magiczna mapa, prowadząca do najpiękniejszych zakątków tego mistycznego miasta. Dzięki!