Herman Melville (autor Mobiego Dicka) nazwał Limę najsmutniejszym miastem świata. Niestety coś w tym jest i w pewnym sensie musimy się z tym zgodzić. W Limie jest szaro, ponuro, a w dodatku od kwietnia do października nad miastem wisi przypływająca znad Pacyfiku mgła. Ponadto szacuje się, że ponad 4 miliony mieszkańców tego miasta żyje w dzielnicach nędzy. Nam taki klimat nie szczególnie odpowiadał, dlatego drugi dzień naszego pobytu tutaj był też ostatnim i następnego dnia postanowiliśmy się przenieść w nieco przyjemniejsze (naszym zdaniem) miejsce.
Ale zanim to nastąpiło postanowiliśmy jeszcze coś zobaczyć. Wzięliśmy więc taksówkę, których w Limie i ogólnie w Peru jest od groma! i wybraliśmy się do historycznego centrum Limy (tym razem za dnia). Mam wrażenie, że w nocy jednak prezentowało się lepiej 🙂
Powłóczyliśmy się trochę. Przez przypadek trafiliśmy nawet do klasztoru św. Franciszka, który jest prawdopodobnie najstarszy w Ameryce Południowej, zwiedziliśmy też tamtejsze katakumby gdzie znajdują się tysiące ludzkich czaszek, piszczeli i innych szczątek (koszt tej przyjemności bodajże 7 soli, w zestawie Pan, który o tym wszystkim opowiada niezbyt zrozumiałą angielszczyzną 😉 ).
Po tych niesamowitych atrakcjach poczuliśmy się głodni 😉 Odwiedziliśmy Bar Cordano, który zdecydowanie polecamy odwiedzić podczas spaceru po centrum Limy. Jest to miejsce gdzie można smacznie zjeść i przede wszystkim poczuć klimat starej Limy.
Najedzeni wyszliśmy na zewnątrz w poszukiwaniu kolejnych wrażeń. W oddali widoczne było wzgórze z ogromnym krzyżem (San Cristobal), okazało się że w dość prosty sposób można tam się dostać busem (w to i z powrotem za jedyne 5 soli). Oczywiście bus musiał się pokręcić wkółko parę razy zanim nie był pełny 😉 ale w końcu ruszyliśmy no i muszę przyznać, że czekały na nas niezapomiane widoki. Na wzgórzu i owszem był krzyż, ale już po drodze naszym oczom ukazały się slumsy. Po wjechaniu na samą górę okazało się, iż rozciągają się po horyzont, dosłownie końca nie widać! Widok może nie należał do najpiękniejszych (wręcz przeciwnie!), ale na pewno warto to zobaczyć, prawdziwą Limę, niestety…
Po zjechaniu na dół wstąpiliśmy jeszcze na targ, na którym można było skosztować tradycyjnych peruwiańskich przysmaków.
Podsumowując: Stolica Peru nie zachwyciła nas, a wizytę tutaj potraktowaliśmy jako nowe doświadczenie i w zasadzie tyle. Być może byliśmy tutaj za krótko (tylko 2 dni), ale zupełnie nie odczuwaliśmy potrzeby, aby zostać dłużej. Poza kilkoma w miarę ogarniętymi miejscami, takimi jak Parque de Amour, który jest położony nad oceanem i jest niezbyt udaną kopią Parku Guell, dzielnicą Miraflores, w której mieszka większość turystów czy zabytkową starówką nie bardzo jest co oglądać. Z ulgą opuściliśmy więc ponurą Limę, mając nadzieję że wkrótce znajdziemy się w ładniejszym miejscu, a Peru nas jeszcze oczaruje. 😉
No tak to bywa w tych wielkich miastach 🙂 chyba mało które zachwycają 🙂 my mielismy podobne odczucia w Bangkoku…ale będę uważnie śledzić waszą wyprawę, bo w kwietniu wybieramy sie do Peru 🙂 czekam zatem niecierpliwie na kolejne posty, a w wolnej chwili zapraszam na podróż do Tanzanii i a Zanzibar 🙂
Oh nie jest tak smutno w Limie, moze sie wydawac gdy przyjezdza sie tylko na chwile ale Lima kryje w sobie wiele pieknych i klimatycznych miejsc ktore sprawiaja ze zapomina sie troche o szarosci dnia, teraz nie wyobrazam sobie mieszkac gdzie indziej 🙂
Kazda stolica swiata ma w sobie smutny tryb zycia, nie idac daleko warszawiacy znany sa od narzekania, smutek i brak smiechu, widac to np w warszawskim metrze gdzie panuje kompletna cisza a kazdy patrzy na kazdego z taka wrogoscia jakby kazdy byl podejrzany konfident a wiec to czymy z Warszawy smutne miasto