Po wielkich bólach, mamy w końcu auto. Pora, więc na roadtrip z prawdziwego zdarzenia. Plan mamy dość ambitny. Wszak aby dostać się do Las Coloradas i zobaczyć Chichen Itza przejechać musimy wiele kilometrów. Wycieczka niestety nie zaczyna się dla nas szczęśliwie. Tego jeszcze nie było, a jeździliśmy tu i ówdzie samochodem. Dostaliśmy mandat. Meksyk to pierwszy kraj, po którym mieliśmy okazję podróżować (nie licząc Polski rzecz jasna 😉 ), gdzie taka sytuacja nas spotkała. Tak więc oprócz wspaniałych wrażeń jakie nam dostarczył, Mexico zostanie w naszej pamięci jeszcze z jednego powodu. A jak się okazuje mandaty w kraju Majów i Azteków potrafią słono kosztować.
Mandat w Meksyku. Dlaczego go dostaliśmy?
Zastanawiacie się jak doszło do zdarzenia? Banalnie. Droga wylotowa z Cancun, kilku pasmowa i ograniczenie (chyba w jakichś krzakach)… 60 km/h. Po przemyśleniu, doszliśmy do wniosku, że to chyba jakaś pułapka na gringos, w którą wpadliśmy koncertowo. Raz, że policjanci posługiwali się perfekcyjnym angielskim (a przypominam, że nawet w wypożyczalni potrzebowaliśmy “tłumacza” hiszpańskiego, więc sprawa władania tym językiem tutaj wcale nie jest tak oczywista). Dwa – mandat był dość wysoki. Początkowo 150 dolarów amerykańskich. A jak widzicie powyżej nasza fura to nie demon prędkości, więc mogliśmy ją przekroczyć max. 20-30 km/h. Na takiej drodze to i tak wydawało się wolno, ale ok.
Stało się. Zatrzymano nas. 150 dolków albo zabieramy prawko i do odebrania na komisariacie. I tu są dwa problemy. Po pierwsze, nie mamy tyle hajsu, a po drugie chcemy jechać dalej (a jak bez prawka?!). Opowiadamy, więc wzruszające historie, że jesteśmy biednymi turystami z Polski, to nasza podróż poślubna, mamy napięty plan zwiedzania, prosimy itp. itd. Na meksykańskich stróży prawa to nie działa. A co na nich działa? Zielone. Mówimy, że mamy “tylko” 100 USD. Ta kwota ich zadowala. Przyjmują ją, nie wypisują mandatu, nie zabierają prawka, odjeżdżamy biedniejsi. Po tym zdarzeniu, nie posiadając już praktycznie żadnych banknotów, jedziemy wolniej, a co za tym idzie dłużej. Po kilku dobrych godzinach, docieramy do naszego celu i ta nieprzyjemna przygoda idzie w niepamięć. W takim miejscu nie można się denerwować. Można się tylko zachwycać i przecierać oczy ze zdumienia.
Różowa laguna Las Coloradas
Choć trudno w to uwierzyć, te miejsce istnieje naprawdę. Takiego koloru w przyrodzie jeszcze nie widzieliśmy. Cóż mogę powiedzieć – warto było! Różowa laguna Los Coloradas skradła nasze serca.
O tej lagunie szerzej pisali Anita i Paweł z bloga 101CountriesBefore50, którzy utwierdzili nas w przekonaniu, że warto to miejsce odnaleźć. Dzięki! 🙂
Tak niespotykane widoki, niesowite kolory i… flamingi. Wydawałoby się, że pewnie będą tu tłumy turystów. Nic bardziej mylnego. Po drodze spotkaliśmy zaledwie kilka osób. Ale z drugiej strony – w pobliżu nie ma żadnych hoteli, restauracji, sklepów, tylko piękna przyroda. Widocznie to wystarczający powód, żeby odstraszyć wiele osób.
Co jeszcze warto zobaczyć w pobliżu Las Coloradas?
Po drugiej stronie drogi znajduje się długa, dzika plaża z turkusową wodą. W takich chwilach żałuję, że nie mamy drona. Wyobrażacie sobie ten kontrast różowej laguny z turkusowym morzem z góry? Myślę, że to by była petarda!
Ta plaża z Cancun, serio, nie ma nic wspólnego, więc nie wiem skąd ta nazwa. Znajdziemy tu ciszę, błogi spokój i pustki. Czasem tylko pelikany przelatujące nad naszymi głowami.
Z Las Coloradas do Chichen Itza.
Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, pora ruszać dalej. Nie zamierzaliśmy spać na plaży, a już w zupełnie innym miejscu. Niestety, nie zdążyliśmy do niego dotrzeć przed nocą, więc to co zobaczyliśmy, to wszechogarniająca ciemność i rozgwieżdżone niebo. I nasz hotel, który swoją drogą był świetnym wyborem. Jeżeli kiedyś zamarzycie odwiedzić słynne prekolumbijskie miasto Majów, warto rozważyć – Villas Arqueologicas Chichen Itza. Oprócz tego, że miał fajny klimat i dobre śniadania, to był oddalony o jakieś 5-10 minut spacerem od słynnych ruin.
Zwiedzanie Chichen Itza. Czy warto?
Dzięki temu zwiedzanie mogliśmy zacząć już o 8 rano, a w kolejce po bilety byliśmy jednymi z pierwszych. Za wejściówkę, choć nie najtańszą (ok. 250 pesos), można było na szczęście zapłacić kartą. Na szczęście, bo z bankomatami w pobliżu był problem, a my jak pisałam wyżej, pozbyliśmy się gotówki.
Jedno z najczęściej fotografowanych i odwiedzanych miejsc w Meksyku, tu zdecydowanie trzeba się liczyć z tłumami. Polecam, więc tak jak my, przyjść rano. Jest wtedy szansa, że będziecie mogli je podziwiać we względnej samotności. Gdy wychodziliśmy, było już tu sporo wycieczek i straganów z pamiątkami, co na pewno odbiera uroku.
Sama się nie spodziewałam, bo ruiny zwykle średnio mnie interesują, ale te zrobiły na mnie naprawdę pozytywne wrażenie i spacer w tym miejscu był mega przyjemnością. Owszem, są inne, mniej znane, mniej oblegane pamiątki po Majach w Meksyku i z chęcią je kiedyś zobaczę, ale sorry, być na Jukatanie i nie zobaczyć Chichen Itza to jak być w Rzymie i nie zobaczyć Koloseum. No nie wypada. Ale też warto.
Wkrótce po zwiedzaniu, ruszyliśmy w stronę Cancun, by oddać samochód i popłynąć na kolejną piękną wyspę.
Oo dziękujemy Kochani. Miło się tak wzajemnie inspirować 😉 Jak zwykle świetna relacja i cudne zdjęcia! Ściskamy!!
Witam.
Zdjęcia rewelacyjne, robią wrażenie. 😊
Chciałam zapytać czy orientują się Państwo jakie są mozliwości dojazdu do Las Coloradas np z Cancum pomijając własny samochód? Czy są organizowane jakieś wycieczki, ewentualnie transport autobusem?
Po obejrzeniu zdjęć i przeczytaniu relacji chyba nie mogę ominąć tego miejsca 😁
Z góry dziekuję za odpowiedź
Cześć Magda,
Nie wpadły nam w oko żadne wycieczki, ale przyznam szczerze, że nie szukaliśmy. Być może można jakoś dotrzeć autobusem, ale raczej łatwe to nie będzie.
Pozdrawiamy serdecznie 🙂